O mnie

Kim jest Paweł ‚krzywy’ Krzyworączka?

Jestem e-przedsiębiorcą. Ebiznes jest moją pasją. Moją pasję traktuję kompleksowo: tworzę serwisy internetowe, kampanie e-marketingowe, prowadzę doradztwo i szkolenia z ebiznesu. I nieustannie się rozwijam. Każdego dnia.

Kogo obchodzi strona „o mnie”?

Czytanie podstron typu „o mnie” czy „o nas” lub „o firmie” to najczęściej nudy. Niemal nie do przejścia temat. Firma chwali się od ilu lat jest na rynku, jakie ma osiągnięcia, jacy wspaniali ludzie w niej pracują itd. Postanowiłem zrobić inaczej. Po prostu napiszę Ci, kim jestem i jaki jest mój cel życiowy. Jeśli chcesz, poświęć kilka minut i poczytaj.

Urodziny co 4 lata – niezły początek!

Urodziłem się 29 lutego 1976 roku. Już sama data moich narodzin mówi, jaki jestem wyjątkowy, hehe. Dosłownie, bo tylko co 1461 – sza osoba ma urodziny co 4 lata. Ale za to jakie urodziny! Powiem Ci w tajemnicy, że taka data urodzin ma jeszcze 2 fajne zalety.
Po pierwsze, można sobie żartować, że mam teraz właściwie… 8 lat 😉
Po drugie, mogę co roku obchodzić urodziny np. 1 marca, robić imprezę i kosić prezenty, a co 4 lata robić huczne urodziny i wtedy dopiero oczekiwać prezentów! (no w końcu raz na 4 lata…).

Tak poza tym, to miałem być Anią. Ale coś rodzicom nie wyszło…

Trudne dzieciństwo (?)

Hmm, czy ja miałem trudne dzieciństwo? Sam nie wiem, chyba w normie. Co prawda byłem trochę wrednym bachorem. Biłem brata ile wlazło (starszego o 2,5 roku!). Dokazywałem. Wkurzałem kumpli z piaskownicy, z boiska, ze szkoły. Często dostawałem za to po gnatach. Od kumpli, czasem od brata, częściej od mamy.

Mój tata nigdy nie potrafił mnie uderzyć. Mówił do mamy: „Ela, weź daj klapsa Pawłowi, bo niegrzeczny jest”. Więc tata by muchy nie skrzywdził, a mama była złym gliną i brała przedłużacz do żelazka w rękę…. Nieeeee, moja mama nie jest demonem. Gdyby nie ona, jej upór w wychowaniu, gdyby dla mojego brata, Piotra, i dla mnie nie rzuciła studiów – pewnie nie napisałbym nigdy tych słów. Wszystko zawdzięczam mojej mamie.

Rola ojca w życiu człowieka

Piszę o mamie, a przecież ojcu, Romanowi, też zawdzięczam wiele. To tata zaszczepił w nas, braciach, miłość do sportu. Pamiętam jak dziś, gdy uczył mnie jazdy na rowerze. Opierałem się, bałem. Jakiś czas nie mógł mnie przekonać do roweru. Aż wreszcie nastał ten dzień: nauczyłem się jeździć na rowerze. I wiesz co? Dopiero siłą po zmierzchu rodzice zaciągnęli mnie do domu. To była miłość od pierwszego… siodełka. Tak zaczęła się moja przygoda z kolarstwem.

Tata był kolarzem amatorem. Jeździliśmy jak opętani. Niesamowite jest to uczucie, gdy przejedziesz ponad 100 km wyścigowym tempem, padasz na wyrko półprzytomny i myślisz sobie: „Już nigdy nie wsiądę na rower!” To tak jak z wielkim kacem („już nigdy nie będę pił wódki!”, hehehe). A na drugi dzień znowu trening, wiatr we włosach, adrenalina.

Wiesz dlaczego piszę tyle o kolarstwie? Uprawiałem w życiu sporo dyscyplin sportowych (głównie rekreacyjnie, kilka w klubie), ale to kolarstwo nauczyło mnie być twardym. Teraz potrafię pokonywać przeszkody, które niczym kolejna góra do pokonania pojawiają się przede mną. Nie ma góry nie do zdobycia.

Ale ja nie chcę się uczyć!

Tak, to prawda – nie lubiłem się uczyć. Nienawidziłem tego! Dlatego… nie uczyłem się. Tak po prostu. Ale miałem to szczęście, że byłem (jestem dalej?), jak to się mówi, bardzo zdolny. Nie musiałem się uczyć prawie wcale. Wystarczała mi wiedza, która jednym uchem wpadała mi w czasie lekcji. A później same czerwone paski na świadectwach. Tak, miałem w pewnym sensie więcej szczęścia niż rozumu w tamtym okresie. Zdolne dzieci często są leniwe. Ja taki byłem. Szkoła mnie nudziła. Chciałem się bawić, przeżywać coś ciekawego. A nauka? Eeee, jaka nauka? 😉

Żałuję trochę tych lat nieuctwa. Choć w życiu staram się nie żałować niczego i żyć każdym dniem, to… w młodości narobiłem trochę głupot. Nieczytanie lektur szkolnych było jedną z nich. Ale cóż, czasu nie cofnę. Mogę jedynie teraz lektury szkolne nadrabiać…

Szkoła średnia

Po nieuctwie w podstawówce, czasie spędzonym na sporcie i zabawie (powiem Ci szczerze, że piliśmy z kumplami tanie wina od 5 klasy podstawówki, ale o tym ciiii…), przyszedł czas na technikum. Na dzień dzisiejszy prawdopodobnie wybrałbym świadomie liceum, ale wtedy… wybrała bardziej mama, niż ja. Technikum elektryczne, specjalność elektryczna i elektroniczna automatyka przemysłowa. Dzięki temu wiem, czym jest prąd elektryczny i jak działa tranzystor. I parę innych rzeczy. Choć w szkole średniej dalej się nie uczyłem. Ehh, czyżbym był nieuleczalnym przypadkiem nieuka?

Szkoła średnia to był wspaniały czas dla mnie. Kumple, koleżanki… w klasie to w zasadzie jedna, Bożenka. No takie czasy były: w naszej klasie było 30 facetów i jeden rodzynek damski. Zresztą fajna dziewczyna, ciekawe, jak sobie życie ułożyła.
Imprezowaliśmy. Uprawialiśmy sport. Jeździłem w Cracovii. Czy byłem utalentowanym kolarzem? Hmm, powiem szczerze, że nie bardzo. Nie miałem predyspozycji genetycznych na tytana kolarskiego. Byłem co prawda szybki (nawet jestem mistrzem małopolski w kolarstwie torowym na 200 metrów (sprint) i w wyścigu tzw. australijskim – nikt chyba już nie pamięta, że startowało nas tylko trzech w tych zawodach, hehe), ale kolarstwo torowe kulało w Krakowie, nie miał mnie kto poprowadzić, więc… nic z tego nie wyszło. Szkoda, takie życie czasami.
Grałem w piłkę nożną, w tenisa ziemnego, w ping-ponga… Po prostu lubiłem sport. Zresztą dalej lubię. Ostatnio nawet wracam powoli do formy. Głównie siłownia, bieganie i… rower :-]

Mieliśmy też kapelę metalową. Graliśmy fajny trash metal. Z tym „graliśmy” to może za dużo powiedziane, ale „Voices In Chaos” miały kilka niezłych kawałków w repertuarze (podobno mój „śpiew” przypominał wycie bitego psa, hehehe). Choć na próbach woleliśmy zamiast pilnie ćwiczyć… pograć w piłkę w salce, hehe. Niestety nagła śmierć naszego perkusisty zakończyła karierę „Głosów w chaosie”. Bywa.

Gdzie by tu iść na studia?

No właśnie, dylemat każdego młodego człowieka. Ja zdawałem na Inżynierię Środowiska (teraz już nie pamiętam zbytnio, po co akurat tam się pchałem). Nie zdałem, brakło mi kilku punktów. Chyba nieuctwo zaprocentowało, hehe. No i dostałem się na Inżynierię Środowiska, ale… na Wydział Górniczy. Czyli taka górnicza inżynieria środowiska. No nic, trzeba było brać, co życie przyniosło.

Kontynuowałem nieuctwo do 3-go roku studiów. A później? Polubiłem naukę. Tak po prostu. Zdobywanie wiedzy przynosiło mi frajdę. Pewnie dlatego, że dominowały już przedmioty zawodowe, a nie ogólne.
Napisałem świetną pracę inżynierską. Poznałem się z takim jednym doktorem. Trochę współpracowaliśmy. Był dla mnie idolem. To prawdopodobnie najlepszy saper cywilny na świecie. Moja praca inżynierska dotyczyła właśnie likwidacji obiektów budowlanych metodą wybuchową.

Wyburzanie wciągnęło mnie bez reszty. Praca magisterska – oczywiście znowu materiały wybuchowe. Tym razem analiza drgań wywoływanych upadkiem likwidowanych obiektów. Wyróżnienie, oceny celujące. Nawet na koniec studiów zostałem wpisany do annałów Akademii Górniczo – Hutniczej w Krakowie, jako jeden z 5% najlepszych studentów AGH. Znajomi nie mogli uwierzyć, jak szedłem przez aulę po wyróżnienie: „Krzywy, ten olewus i zgrywus, najlepszym studentem?!” No tak jakoś wyszło.

A może by tak doktorat napisać?

Dostałem propozycję zostania na Uczelni. Wahałem się odrobinę. Ale przecież to chciałem robić w życiu! Byłem – chyba jestem nadal – stworzony do pracy naukowej. Analityczny umysł, umiejętność wszelakiego projektowania, analizy, wyciąganie wniosków, projektowanie badań…
Tak, chciałem zostać na Uczelni. I zostałem.

Najpierw studia doktoranckie. Prowadziłem zajęcia ze studentami, otrzymywałem kilkaset złotych stypendium. Robiłem fuchy wyburzeniowe. Jakoś szło wszystko do przodu.
Aha, byłbym zapomniał. W czasie wakacji, przed ostatnim, piątym rokiem studiów rozstałem się z dziewczyną. Moją wielką miłością. Spędziliśmy razem 5 lat. Niedługo byłem sam. Około nowego roku (pół roku później) umówiłem się do kina z moją obecną Ukochaną, żoną Małgosią. Studiowaliśmy razem. Mieliśmy swoje życie. Teraz mamy wspólne. A tak nawiasem mówiąc, to nieźle Gosię zmanipulowałem, hehe. Tak z nią przeprowadziłem „rozmowę” smsową, że chcąc się z nią umówić, sprawiłem, że to ona mnie zaprosiła do kina. Ta umiejętność przydaje się też w biznesie 😉

Później zostałem asystentem. Byłem teraz pracownikiem, miałem świadczenia, wczasy i większą kasę. Choć oczywiście dalej małą – jak to na Uczelni w Polsce. I kończyłem powoli doktorat. Czego dotyczył? Oczywiście wyburzania: „Technologia bezpiecznej likwidacji kominów przemysłowych metodą wybuchową”. Dałem z siebie wszystko.

To był dla mnie przełom

Doktorat był dla mnie przełomem w życiu.
To był ciężki okres w moim życiu i życiu mojej Małgosi. Gosia była w ciąży, a ja ślęczałem nad doktoratem. Małgosia urodziła naszego Aniołka, Anię, a ja za mało czasu im poświęcałem. Miałem doktorat na ukończeniu. Nie było lekko. Wymagałem od siebie wiele. Przeciętność zostawiam innym – tak lubię do siebie mówić. I tak zrobiłem z pracą doktorską: bardzo wysoko postawiłem sobie poprzeczkę. Baaardzo. Suma summarum i tak zrezygnowałem z wielu rozwiązań, które miały się znaleźć w mojej rozprawie doktorskiej, ale… to i tak była rzeźnia.

Żeby dać Ci choć niewielki obraz tego, jaka praca czekała mnie dzień w dzień przez wiele miesięcy, opiszę Ci w paru zdaniach jeden z algorytmów, jakie opracowałem.

Chciałem stworzyć model upadku komina żelbetowego. Nie zajmowałem się analizą wybuchu, działania materiałów wybuchowych, tylko mechaniką upadku. Podzieliłem upadek komina na odcinki, co 0,1 stopnia. 90 stopni daje 900 takich odcinków. Na komin działa w czasie jego upadku złożony układ sił i momentów sił. Są one zmienne podczas upadku komina. W zasadzie upadku komina nie da się zamknąć w 1 równaniu. Postanowiłem wykorzystać aplikację Microsoft Excel, jako środowiska do opracowania algorytmu obliczeniowego. To była do tej pory najcięższa praca umysłowa w moim życiu. Myślę, że już nic podobnego mnie nie czeka. A jeśli będzie czekało, to… nie zrobię tego. Takie coś robi się tylko raz, o ile w ogóle się robi.

Zacząłem budować algorytm obliczeniowy. Szybko doszedłem do punktu, w którym moje IQ nie wystarczało do objęcia tego, co robiłem i miałem jeszcze zrobić. Ale – być może nieco przez przypadek, nie wiem – nie poddałem się. Jakaś część mnie mówiła mi, że jest rozwiązanie każdego problemu, tylko muszę się skupić i je znaleźć. I tak zrobiłem. Siadłem spokojnie, zamknąłem się w pokoju. Rozpisałem algorytm na dziesiątki stron A4. Krok po kroku. Komórka po komórce. I zacząłem robić rzeczy niemożliwe. Wiem, jak to brzmi. Być może myślisz teraz: „Co za palant, robi z siebie geniusza!” Wiesz co? W każdym z nas jest geniusz. Tylko nie chce nam się lub nie potrafimy go wydobyć. Ja zmusiłem się do tego. Po prostu po znalezieniu rozwiązania dla problemu, który wydawał mi się nie do rozwiązania, powiedziałem sobie: „Paweł, w Excelu da się zbudować każdy algorytm obliczeniowy. KAŻDY. Musisz tylko rozpisać to na czynniki pierwsze i znaleźć rozwiązanie”. I dokładnie tak robiłem.

Przyznam Ci się, że wiele razy bolała mnie głowa od nadmiernego skupienia. Fizyczny ból. Jeśli chodzi o iloraz inteligencji, to nie jestem geniuszem. Moje IQ oscyluje w granicach… no jest dość wysokie, nie będę się tu chwalił. Sporo powyżej przeciętnej, ale do geniuszu daaaleko. A zmuszałem się do odkrywania rzeczy, jakie ludzie z IQ 200 robią pewnie od ręki. I robiłem to! Krok po kroku.

Algorytm w Excelu zbytnio się rozrósł. Miliony komórek zaprzęgniętych do obliczeń sprawiły, że plik przekroczył 100MB i zaczęły się problemy. Co tu dużo gadać: niektóre komórki składały się z blisko 1000 znaków z wielokrotnym zagnieżdżeniem funkcji logicznych. Excel nie dawał rady. Przekroczyłem jego możliwości. Nie będę zanudzał Cię detalami, nie ma sensu, szkoda Twojego czasu. Powiem Ci tylko, jak rozwiązałem problem rozrastającego się pliku i zawieszania się aplikacji.

Szukając rozwiązania tego problemu, wpadłem na 3 nietuzinkowe pomysły: zestaw makropoleceń, wklejanie wartości, które zostały już obliczone oraz likwidacja i odbudowa bloków programu. Nie wdając się w szczegóły powiem, że program, po uruchomieniu, kierowany setkami poleceń napisanych w języku VBA, na bieżąco odbudowywał bloki komórek, wykonywał w nich obliczenia, kopiował wyniki do odrębnych tabel, kasował te bloki komórek, które były już zbędne, budował kolejne itd. Cała analiza upadku komina trwała jednorazowo na szybkim komputerze około 40 minut. Wynikiem był automatycznie tworzony raport w formacie Microsoft Word – z wykresami, wynikami i wnioskami. Zbudowanie tego algorytmu obliczeniowego było największym wyzwaniem w moim życiu. I zrozumiałem, że nie ma żadnych, powtarzam, ŻADNYCH ograniczeń dla ludzkiego umysłu. Ktoś mądrzejszy ode mnie powiedział: „Wszystko, co potrafimy sobie wyobrazić, czego pragniemy i do czego z pasją dążymy – potrafimy osiągnąć”. Nic nie dodam do tego.

Jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu

Odejście z Uczelni. To była trudna decyzja. Ale podjąłem ją z całą stanowczością. I nie żałuję jej ani przez sekundę. Dlaczego odszedłem z AGH?
Powodów jest wiele. Mógłbym książkę o nich napisać. Ale tutaj napiszę krótko: bo chcę spełniać swoje marzenia. Chcę zbudować dochodowe ebiznesy. Zarabiać powyżej miliona netto miesięcznie. Założyć fundację. Pomagać innym. Ja dość późno się obudziłem w życiu. Na szczęście nie za późno. Ale chcę innym pomóc, żeby ich przebudzenie nastąpiło wcześniej. Najlepiej gdzieś na studiach, lub nawet wcześniej. Zresztą nie każdy musi kończyć studia. Nie są najważniejsze.

Zbudowałem od zera kilkadziesiąt serwisów internetowych. Dzień w dzień modyfikuję strategię ebiznesową krzywy.pl. Pomaga mi mój brat, Piotr. Niebawem będziemy stanowili nierozerwalny zespół. Czekają nas niezwykłe chwile. Gdybym opisał Ci dokładnie, co planujemy osiągnąć, być może skwitował byś to śmiechem. Ale jeśli choć trochę mnie poznasz lub poznałeś, i wiesz, co zrobiłem w ebiznesie przez ostatnie kilka lat, to z pewnością się teraz nie śmiejesz.

W biznesie nie ma przypadków. Jest wiedza, praca, strategia. Sukces nie jest zbiegiem okoliczności. Nie gram w totka. Nie szukam wymówek. Nie marudzę, nie narzekam. Pracuję na swoją wygraną w życiu nawet tu i teraz.

Pozdrawiam Cię z uśmiechem i życzę Ci wspaniałych osiągnięć. I wiary w cuda.

Paweł Krzyworączka

PS. Na koniec przytoczę słowa Joe Weidera, trenera mistrzów kulturystyki. Słowa te są moim mottem życiowym. Są jak mantra, która rozbrzmiewa w mojej głowie. Są kwintesencją mojego podejścia do życia i biznesu.

„Staraj się dążyć do doskonałości, rób więcej niż możesz, kochaj przyjaciół, mów prawdę, bądź wierny oraz szanuj swojego ojca i matkę. Te zasady pomogą Ci osiągnąć mistrzostwo, uczynią Cię silniejszym, napełnią nadzieją i wskażą Ci drogę ku wielkości.”

Joe Weider